wtorek, 26 stycznia 2016
niedziela, 24 stycznia 2016
czego żałuję
Dziś mogę przyznać, że na pewno żałuję
dwóch rzeczy: nie poszłam do szkoły baletowej i nigdy jako dziecko i nastolatka
nie uczyłam się tańczyć. W wieku ośmiu lat podjęłam nieśmiałą próbę przekonania
moich rodziców, aby zapisali mnie do bytomskiej baletówki. Potem była jeszcze fascynacja
gimnastyką sportową, ale wtedy również moje marzenia nie były możliwe do
zrealizowania. Musiało minąć jeszcze kilka lat, nim nastała moda na taniec i
wszelakie studia wyrosły niczym grzyby po deszczu. Prócz licznych lekcji nauki tańca
współczesnego, tanga, hip-hopu, jazzu i salsy pojawiła się możliwość nauki
tańca klasycznego. Wspomniałam już kiedyś, że bardzo dobrze pamiętam moją
pierwszą lekcję, że byłam najstarszą osobą w grupie. Regularnie zmagałam się z
wątpliwościami: nie potrafię, nie nadaję się, nigdy się tego nie nauczę. Nigdy
nie miałam „baletowego ciała”, wszystko raczej mi przeszkadzało niż pomagało.
Nie mam też dobrej pamięci ruchowej, musiałam odbyć wiele lekcji, by tę pamięć
jakoś wyćwiczyć. Nigdy nie było łatwo…
Po tak wielu lekcjach mogę na pewno
przyznać, że spotkałam kilka naprawdę zdolnych dziewczyn, które znakomicie
sobie radziły, choć też dopiero zaczynały swoją przygodę z klasyką. Każda z
nich już coś tańczyła – tribal, taniec brzucha, jazz czy taniec współczesny. Z
zazdrością patrzyłam na ich pewność siebie, ich wyczucie muzyki i świadomość
ciała, nawet wtedy, gdy nawyki z innych dyscyplin tanecznych utrudniały
osiągnięcie „klasycznego efektu”.
Tak, żałuję, że nie uczyłam się w szkole
baletowej, że nie mogę teraz żyć i utrzymywać się pracując jako tancerka
baletu. Moje życie potoczyłoby się wtedy zupełnie inaczej, nie poznałabym
zapewne tych ludzi, którzy mnie ukształtowali, i pewnie nie patrzyłabym na
balet tak, jak patrzę dzisiaj. Mimo to czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby
moje życie, gdybym jako ośmioletnia dziewczynka przekonała moich rodziców do
tego szalonego pomysłu nauki w ogólnokształcącej szkole baletowej.
Kiedy nieco dorosłam, moje pragnienie
tańca nieco się skonkretyzowało, ale nie na tyle, by znaleźć w sobie odwagę
przełamania strefy komfortu. W liceum pracowałam przy tworzeniu szkolnych
przedstawień, z przyjemnością zajmując się ich choreograficzną stroną, ale to
było zdecydowanie zbyt mało, by przygotować się na moje pierwsze spotkanie z
klasyką.
A jednak pewnego dnia zdecydowałam, że
przełamię moją nieśmiałość, zapomnę o moim kompletnie niebaletowym ciele, że
może jednak spróbuję. Spróbowałam. Nie wyobrażam sobie teraz mojego życia bez
baletu, choć miewałam wiele miesięcy rozłąki z moją miłością. Nie potrafię
określić, jak długo już uczę się tańca klasycznego – kolejne okresy ćwiczeń z
pedagogiem przeplatane były tygodniami i miesiącami przerw. Myślę, że w ten
sposób straciłam co najmniej trzy lata nauki. Zawsze jednak pamiętałam o tym,
co kocham, próbowałam znaleźć chwilę na pracę nad siła stóp czy zwyczajnie na
rozciąganie. Teraz na każdą lekcję czekam z radością, i cieszę się, że mam ją w
poniedziałki – rozpoczęcie kolejnego tygodnia pracy nie jest aż tak bolesne,
jeśli zaczyna je lekcja tańca klasycznego. Ciągle jednak marzę o większej
liczbie lekcji. Mam nadzieję, że wkrótce będę częściej oczekiwać każdych
kolejnych zajęć… Staram się nie myśleć nazbyt często o tym, czego żałuję.
Najwyższa pora skupić się na tym, co dopiero jest przede mną.
Subskrybuj:
Posty (Atom)