czwartek, 20 sierpnia 2015

first ballet class

Na jednym z baletowych blogów, które śledzę, przeczytałam ostatnio pytanie o pierwszą lekcję tańca. Pomyślałam o mojej... i przeraziło mnie, jak dawno temu miała ona miejsce. Nie przyznam się w tym miejscu, ile lat już minęło od tej pory. W moim przypadku liczenie lat nauki tańca klasycznego jest pozbawione sensu - jak bowiem traktować te wielomiesięczne przerwy w nauce? Odejmować je od tej sumy lat, choć wtedy, gdy nie chodziłam na zajęcia do żadnego nauczyciela, starałam się ćwiczyć w domu? Nie potrafię udzielić odpowiedzi na to pytanie i nie będę go roztrząsać - moje umiejętności są zbyt małe, by ubierać je w "lata nauki". 

Wracając do mojej pierwszej lekcji. Studiowałam wtedy kierunek, który wybrałam z pasji, nie z rozsądku. Odkąd pamiętam lubiłam taniec ("lubiłam" to stosowne słowo, oddaje ten dyletancki brak świadomości na temat tego, czym może być taniec), pamiętam też, jak bardzo pragnęłam pójść do szkoły baletowej jako ośmio- czy dziewięcioletnia dziewczynka. Wiele, wiele lat po tym, jak skończyłam dziesięć lat i mogłam pójść na rekrutację do ogólnokształcącej szkoły baletowej nastała ogromna kulturowa i medialna moda na taniec. Spośród kilku szkół tańca jedna oferowała zajęcia  z klasyki.  Walka z nieśmiałością, która nadal zresztą pozostaje moją słabą stroną, była dla mnie prawdziwym utrapieniem, ale podjęłam decyzję, że spróbuję.

Na mojej pierwszej lekcji - a były to zajęcia dla dorosłych - mając niewiele ponad lat dwadzieścia byłam najstarszą osobą. Było kilka dzieci i kilkoro nastolatków. Z czasem grupa stała się faktycznie grupą dorosłych amatorów walczących z trudnościami baletu, z biegiem kolejnych miesięcy uczniowie odchodzili, a ja z każdym niemal sezonem zaczynałam moją pracę nad techniką tańca klasycznego od podstaw. Pierwsza, druga, trzecia pozycja, plie, tendu, releve, pierwszy arabesque, w porywach piruety albo jakieś obroty. Gorsze dni, pełne słabości przeplatały się z małymi sukcesami, każda pochwała mojej nauczycielki była niczym nieoczekiwana i wspaniała niespodzianka. Pewnego dnia, jeszcze w mojej pierwszej szkole tańca pojawiły się pointy. To kolejny ważny dzień w moim tanecznym życiu, który udowodnił mi, że marzenia mogą się spełniać. Tych pierwszych momentów en pointe nie zapomnę, choć były skrajnie karykaturalne i niespodziewane bolesne. Tak właśnie wyglądało spełnione marzenie - śmiesznie i boleśnie. Każde kolejne spotkanie z pointami stawało się jednak mniej śmieszne i mniej bolesne, każda chwila kontroli nad ciałem - nagrodą za pracę i cierpliwość.

W moim tanecznym życiu podjęłam sporo nietrafionych decyzji, nieśmiałość i lęk przed porażką skutecznie zamykały mi drogę do rozwoju i odbierały chęć do pracy. Lista moich grzechów w tym przedmiocie jest długa, nie będę jej jednak poświęcać teraz czasu. Jednego jestem pewna: jestem wdzięczna sobie, że kilka lat temu pewnego jesiennego wieczoru odsunęłam na bok lęki i obawy, odbyłam pierwszą lekcję klasyki i zapragnęłam więcej. Nie wiem, czym dzisiaj byłoby moje życie bez baletu, choć niewątpliwie jest go zbyt mało w mojej codzienności. Nie chcę wiedzieć. Jestem sobie wdzięczna za każde adagio, za każdą chwilę en pointe, za to cudowne uczucie odprężenia po rozciąganiu i za każdą najmniejszą pochwałę i dobrą radę, jaką usłyszałam od nauczyciela...

niedziela, 16 sierpnia 2015

back to the pointe


źródło: http://geneschiavone.com/


      Od tygodni nie ćwiczyłam w pointach... może to najwyższa pora, by rozruszać wreszcie stopy i do dawnych ćwiczeń, popracować choć odrobinę nad siłą stóp, balansem? Tęsknię nawet za tym jedynym w swoim rodzaju bólem, jaki daje praca stóp w pointach. To niesamowite, jak wiele bólu w balecie daje tyle samo satysfakcji i przyjemności... Pamiętam moją pierwszą lekcję w pointach - to ogromne zaskoczenie, że baletowe buty są "aż tak twarde". Z bólu i wysiłku w walce z materią point drżały mięśnie nóg, a umysł próbował zrozumieć, jak pracą stóp można wprawić w taneczny ruch ten piękny przedmiot obity satyną. Po tej lekcji jeszcze kilka razy walczyłam w domu  z twardością point i tę pierwszą parę mam do dzisiaj - nie złamała się (moje stopy nie są zbyt silne), ale ich czubek zmiękł, mogę teraz jedynie przećwiczyć w nich lekcję, bez zbyt długich pozycji en pointe. Pamiętam kolejne zajęcia i kolejne godziny spędzane z pointami, ćwiczyłam kolejno na dwóch salach. Nigdy potem już nie miałam prawdziwych lekcji na pointach z pedagogiem*, uczyłam się sama w domu, ale z ogromną ostrożnością. Każde najmniejsze zatrzymanie się w balansie do dzisiaj daje mi wiele radości...


          Być en pointe, coś wyjątkowego...


* jedynie kilka zajęć parę lat później, w czasie których po pięciu minutach przy drążku musiałam od razu ogarnąć krótką choreografię - wtedy mnie to przerażało, trudno jest tańczyć cokolwiek na pointach bez solidnych podstaw technicznych; teraz brakuje mi tamtych chwil, nie doceniałam ich wartości, choć moje techniczne braki skutecznie uniemożliwiały mi konstruktywne wykorzystanie tych godzin...

piątek, 7 sierpnia 2015

adagio


Wolno, bardzo powoli próbuję przyzwyczaić moje ciało na nowo do baletowych pas, do surowych wymogów tańca klasycznego, próbuję sprawić, by postura mojego ciała stała się pełna elegancji, siły i jednocześnie delikatności.

Nie miałam lekcji z nauczycielem od ponad roku. To bardzo dużo. Sporadyczne ćwiczenia w domu bardziej uspokajają sumienie niż pozwalają na prawdziwą naukę. Choć z tańcem klasycznym rzadko spotykam się teraz na prywatne, samotne, dyskretne tete-a-tete, to staram się ciągle wzmacniać ciało – kilka razy w tygodniu próbuję znaleźć czas na bieganie, wzmacniam mięśnie ramion, brzucha, pleców. Na myśl o pierwszej od wielu miesięcy lekcji czuję się podekscytowana i onieśmielona jak przed długo oczekiwaną randką. 

Jak wspomniałam, ostatnio rzadko spotykam się z klasyką. W tych wyjątkowych chwilach robię krótką lekcję, zatrzymuję się na dłużej przy adagio, pracuję nad rozciągnięciem, czasem tylko resztki sił poświęcam na piruety. Jeżeli na zewnątrz nie jest nazbyt gorąco, walczę też o kilka serii skoków. 

Uwielbiam, kocham, ubóstwiam adagio. Właściwie to żywię do niego także wiele negatywnych uczuć, bo adagio obnaża wszelkie moje wady – brak muzykalności, siły, rozciągnięcia, wykręcenia. A jednocześnie moje próby z adagio pozwalają na uświadomienie mi tych braków, i pośród tych rażących niedoskonałości odkrywam czasem prawdziwe piękno baletu. To piękno tkwi w bólu mięśni, w walce o melodię i zgodność ruchów nóg i gestów dłoni z melodią, piękno tkwi w sile i elegancji każdego powolnego i delikatnego ruchu. Detali piękna jest mnóstwo, można by wymieniać: od pięknych dłoni po silne stopy w pozycji pointe. W tych powolnych ruchach i gestach zespolonych z muzyką tkwi prawdziwie piękno, które czasami udaje się uchwycić tancerzom. 

Kwintesencją baletu jest piękno ruchu ludzkiego ciała: nie jest nim fenomenalne rozciągnięcie, zadziwiające przeprosty rąk czy nóg, wysokie podbicie, wątła czy też nazbyt umięśniona sylwetka. Balet jest sztuką, zatem piękno tkwi gdzie indziej. Warsztat i technika nie są celem samym sobie. Piękno ma ludzką twarz, miewa delikatne barwy, ale odcienie duszy bywają mocnymi, jaskrawymi kolorami wzburzenia. Piękno baletu jest pięknem człowieka, jego życia i jego uczuć, o ile tylko potrafi on te mieniące się odcienie przekazać tańcem, ruchem ciała, gestami, ułożeniem głowy i dłoni. 

Adagio pozwala na chwilę wyboru między możliwościami ruchów i gestów, pozwala na powolne zespolenie się z muzyką, na delikatną interpretację tego, co z pozoru wydaje się oczywiste, a dla tancerza zawsze stanowi swoiste odkrycie. Ułożenie głowy i palców u dłoni, położenie korpusu… cudowne detale tak bardzo akcentowane przy rozciągniętej w czasie pracy ciała. 

Czekam nadal na pierwszą kombinację adagio od mojego przyszłego nauczyciela. Tak, jak robiłam to kiedyś, będę później powtarzać tę choreografię w domu, szlifować niewielkie detale, pracować nad pamięcią ruchową. 

Czekam nie tylko na pierwszą lekcję, ale i na pierwsze prawdziwe zmęczenie mięśni. Czekam jednak przede wszystkim na to niezwykłe uczucie oczekiwania na kolejną lekcję, na kolejne wyzwania… Po prostu czekam na moją pierwszą od tak dawna lekcję klasyki. Na ciężką pracę nad rozciągnięciem, wykręceniem, płynnością ruchów, siłą ciała i wrażliwością na muzykę.