niedziela, 20 grudnia 2015

things my ballet teacher said #1

Kilka miesięcy temu obiecałam sobie, że będę notowała sobie wszelkie uwagi i korekty, jakie podczas lekcji baletu daje mi moja nauczycielka. Postanowiłam wrócić do tego pomysłu. Mam teraz naprawdę świetną nauczycielkę, wszystkie jej rady trafiają w punkt, widzi każdy mój błąd, ale też widzi zawsze wszystko to, co mogłabym zrobić lepiej. O większości uwag staram się pamiętać i chyba nawet mi to wychodzi, bo kolejne korekty zazwyczaj dotyczą już innych rzeczy, ale mimo to sądzę, że warto wszystko notować. Nie zawsze ciało od razu zapamięta to, co wskazano na lekcji.

Lista moich wszystkich błędów byłaby zapewne okropnie długa, ale mimo to postaram się przypomnieć sobie to, co w czasie tych kilkunastu zajęć usłyszałam. 

Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi na myśl, to polecenie, aby mocniej obciągać stopy, zwłaszcza podczas fondue i wszystkich relevenats i delevoppes. Pamiętam o tym, ale moja nauczycielka wskazała, abym obciągała stopy jeszcze mocniej, tak mocno, by moje ścięgno Achillesa stało się niemalże stalowo twarde.

Następnie: półpalce podczas battments tendu. Niby sprawa tak oczywista, ale przy bardziej skomplikowanej kombinacji ze zmianą póz i ustawienia rąk i głowy nagle półpalce gdzieś znikają.

Plie między skokami. Dotychczas wydawało mi się, że o nim pamiętam, ale jednak moja pedagog miała rację: nie zawsze pilnuję mojego plie. Efekt jest taki, że po lekcji z trudem idę w stronę autobusu, a moje kolana niemalże płaczą. Chyba instynktownie uciekam czasami od tego plie, bo moje skoki są dość mocne i wysokie, przez co boję się, że wysoko skacząc nie zdążę wykonać kombinacji skoków w zgodzie z muzyką. Tu jawi się kolejne wyzwanie dla mnie: tak panować nad ciałem, żeby z płynnego plie wykonać pełną kombinację z jednoczesnym zespoleniu z akompaniamentem.

I ostatnia rada, jaka w tej chwili przychodzi mi na myśl: podczas wykonywania kombinacji na środku czasem trzeba trochę oszukiwać technikę. Kończąc przekątną piruetami pique w ustawieniu ciała do „dwójki”, mając lewą rękę w trzeciej pozycji trzeba ułożyć ją tak, aby było widać twarz. Zresztą oszukiwanie techniki przydaje się też czasem przy drążku, na przykład wtedy, gdy niedostateczne wykręcenie nóg w czasie grand battemants a’la seconde koliduje z drugą pozycją ręki. Wystarczy odrobinę zaokrąglić rękę i nieco wysunąć ją w przód.


Wreszcie ostatnia uwaga, ponadczasowa, uniwersalna, absolutna: każdym ruchem wypełniać muzykę. Czy to będzie sekwencja plie przy drążku, czy delikatne adagio na środku sali, każdy ruch i każdy gest ma stanowić wypełnienie muzyki. Taniec jest piękny, warto pracować nad techniką, ale przecież nic nie zastąpi przyjemności samego tańczenia…

środa, 16 września 2015

yulia stepanova

Yulia Stepanova to zdecydowanie jedna z moich ulubionych tancerek. Niestety już od kilku miesięcy nie zasila szeregów baletu Teatru Maryjskiego, podczas gdy powinna być co najmniej pierwszą solistką tego zespołu. Powyższy film dokumentuje jej debiut w roli Gamzatti w "Bajaderze" i tych świetnych debiutów miała Yulia więcej. Najbardziej spektakularnym był chyba występ w "Jeziorze łabędzim", w szczególności jeśli weźmie się pod uwagę wyjątkową trudność roli Odetty i Odylii, a także fakt, iż podobno Yulia jako koryfejka baletu nie miała tak wielu prób do swojego debiutu jak to bywa w przypadku tancerek o wyższej randze. Zdecydowanie brak mi słów na opisanie muzykalności tej tancerki oraz jej przepięknych rąk i dłoni. Yulia prezentuje się zachwycająco nie tylko w słynnych wariacjach baletowych, ale także w tych nieco mniej znanych. Świetnym przykładem jest jej wykonanie wariacji Clemence w "Rajmondzie" (swoją drogą, niewątpliwie byłaby świetną odtwórczynią tej tytułowej roli!). Wariacja ta dosyć często uważana jest za niezwykle trudną, bo choć nie wymaga chociażby kręcenia potrójnych piruetów en dedans, to składa się ze specyficznie ułożonej sekwencji baletowych póz ułożonych do delikatnej, łagodnej muzyki. W czasie ich wykonywania tancerka musi wykazać się znakomitym opanowaniem, perfekcyjną kontrolą ciała i niemałą muzykalnością, aby wariacja wydawała się równie lekka i delikatna jak sama muzyka. Yulia Stepanova wspaniale radzi sobie z tymi wszystkimi trudnościami. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wkrótce wróci do Teatru Maryjskiego, by znów zachwycać miłośników stylu Vaganovej...Ja w moich notkach bez wątpienia jeszcze wiele razy wrócę do tej tancerki.

 

niedziela, 6 września 2015

back to the class after long long break....

Nie tak wyobrażałam sobie mój powrót do lekcji klasyki… Parę miesięcy temu postanowiłam, że po kilkudziesięciu minutach wieczornego biegu zaplanuję ćwiczenia wzmacniające i rozciągające – ich efekty zobaczyłam bardzo szybko. Progres wydawał się być nieunikniony – aż do pierwszych problemów w pracy, które zbiegły się z falą tropikalnych upałów. Zmęczenie, wysokie temperatury i brak prawdziwego urlopu od kilku lat skutecznie pozbawiły mnie resztki sił, zatem przed moją pierwszą lekcją baletu byłam przerażona.

Niepotrzebnie. Nauczycielka prowadząca zajęcia była przemiła, a poziom dostosowany dla osób początkujących. Między rutyną ćwiczeń i ich prostotą szybko wkradła się nuda, a ja mogłam poświęcić uwagę technicznym niuansom. Byłam jednak tak bardzo przejęta wagą tej chwili – chwili mojego powrotu – że ze stresu i napięcia bolały mnie całe plecy. Powrót okazał się mimo wszystko bezbolesny, nawet zbyt łatwy. Dzięki tak niskim wymaganiom podczas lekcji mogłam skupić się nieco bardziej na muzyce, na jej akcentach, i to było bardzo, bardzo przyjemne - technika nadal pozostawała niezwykle istotna, ale mogłam poświęcić jej odrobinę mniej uwagi, skupiając się na delikatnych gestach dłoni i akcentowaniu drobnych detali muzyki. 

Nasza pedagog zaproponowała nam, byśmy sami podnieśli nasze propozycje odnośnie ćwiczeń podczas lekcji – zażartowała na temat kręcenia 64 fouettes… A ja marzę o pięknej, pełnej lekcji tańca klasycznego, z całą sekwencją przy drążku od plie poczynając, a na grand battement kończąc, z całością lekcji na środku sali, z kilkoma kombinacjami skoków i piruetów, wreszcie z paroma minutami ćwiczeń en pointe i ćwiczeniem choć jednej wariacji z klasycznego repertuaru… 

Na razie moje marzenia karmią się każdą kolejną sekundą pewnego balansu, każdym gestem złączonym cudownie z muzyką, każdą chwilą świadczącą o znikomym choćby progresie. A ja marzę o moim prawdziwie milowym kroku w baletowej edukacji, o rozwoju, który zadziwi moją pełną ironii i sceptycyzmu duszę. Póki co pozwalam sobie na razie na radość z powroty, bo powrotu do tego, co się kocha, są piękne i cudownie wyjątkowe.

czwartek, 20 sierpnia 2015

first ballet class

Na jednym z baletowych blogów, które śledzę, przeczytałam ostatnio pytanie o pierwszą lekcję tańca. Pomyślałam o mojej... i przeraziło mnie, jak dawno temu miała ona miejsce. Nie przyznam się w tym miejscu, ile lat już minęło od tej pory. W moim przypadku liczenie lat nauki tańca klasycznego jest pozbawione sensu - jak bowiem traktować te wielomiesięczne przerwy w nauce? Odejmować je od tej sumy lat, choć wtedy, gdy nie chodziłam na zajęcia do żadnego nauczyciela, starałam się ćwiczyć w domu? Nie potrafię udzielić odpowiedzi na to pytanie i nie będę go roztrząsać - moje umiejętności są zbyt małe, by ubierać je w "lata nauki". 

Wracając do mojej pierwszej lekcji. Studiowałam wtedy kierunek, który wybrałam z pasji, nie z rozsądku. Odkąd pamiętam lubiłam taniec ("lubiłam" to stosowne słowo, oddaje ten dyletancki brak świadomości na temat tego, czym może być taniec), pamiętam też, jak bardzo pragnęłam pójść do szkoły baletowej jako ośmio- czy dziewięcioletnia dziewczynka. Wiele, wiele lat po tym, jak skończyłam dziesięć lat i mogłam pójść na rekrutację do ogólnokształcącej szkoły baletowej nastała ogromna kulturowa i medialna moda na taniec. Spośród kilku szkół tańca jedna oferowała zajęcia  z klasyki.  Walka z nieśmiałością, która nadal zresztą pozostaje moją słabą stroną, była dla mnie prawdziwym utrapieniem, ale podjęłam decyzję, że spróbuję.

Na mojej pierwszej lekcji - a były to zajęcia dla dorosłych - mając niewiele ponad lat dwadzieścia byłam najstarszą osobą. Było kilka dzieci i kilkoro nastolatków. Z czasem grupa stała się faktycznie grupą dorosłych amatorów walczących z trudnościami baletu, z biegiem kolejnych miesięcy uczniowie odchodzili, a ja z każdym niemal sezonem zaczynałam moją pracę nad techniką tańca klasycznego od podstaw. Pierwsza, druga, trzecia pozycja, plie, tendu, releve, pierwszy arabesque, w porywach piruety albo jakieś obroty. Gorsze dni, pełne słabości przeplatały się z małymi sukcesami, każda pochwała mojej nauczycielki była niczym nieoczekiwana i wspaniała niespodzianka. Pewnego dnia, jeszcze w mojej pierwszej szkole tańca pojawiły się pointy. To kolejny ważny dzień w moim tanecznym życiu, który udowodnił mi, że marzenia mogą się spełniać. Tych pierwszych momentów en pointe nie zapomnę, choć były skrajnie karykaturalne i niespodziewane bolesne. Tak właśnie wyglądało spełnione marzenie - śmiesznie i boleśnie. Każde kolejne spotkanie z pointami stawało się jednak mniej śmieszne i mniej bolesne, każda chwila kontroli nad ciałem - nagrodą za pracę i cierpliwość.

W moim tanecznym życiu podjęłam sporo nietrafionych decyzji, nieśmiałość i lęk przed porażką skutecznie zamykały mi drogę do rozwoju i odbierały chęć do pracy. Lista moich grzechów w tym przedmiocie jest długa, nie będę jej jednak poświęcać teraz czasu. Jednego jestem pewna: jestem wdzięczna sobie, że kilka lat temu pewnego jesiennego wieczoru odsunęłam na bok lęki i obawy, odbyłam pierwszą lekcję klasyki i zapragnęłam więcej. Nie wiem, czym dzisiaj byłoby moje życie bez baletu, choć niewątpliwie jest go zbyt mało w mojej codzienności. Nie chcę wiedzieć. Jestem sobie wdzięczna za każde adagio, za każdą chwilę en pointe, za to cudowne uczucie odprężenia po rozciąganiu i za każdą najmniejszą pochwałę i dobrą radę, jaką usłyszałam od nauczyciela...

niedziela, 16 sierpnia 2015

back to the pointe


źródło: http://geneschiavone.com/


      Od tygodni nie ćwiczyłam w pointach... może to najwyższa pora, by rozruszać wreszcie stopy i do dawnych ćwiczeń, popracować choć odrobinę nad siłą stóp, balansem? Tęsknię nawet za tym jedynym w swoim rodzaju bólem, jaki daje praca stóp w pointach. To niesamowite, jak wiele bólu w balecie daje tyle samo satysfakcji i przyjemności... Pamiętam moją pierwszą lekcję w pointach - to ogromne zaskoczenie, że baletowe buty są "aż tak twarde". Z bólu i wysiłku w walce z materią point drżały mięśnie nóg, a umysł próbował zrozumieć, jak pracą stóp można wprawić w taneczny ruch ten piękny przedmiot obity satyną. Po tej lekcji jeszcze kilka razy walczyłam w domu  z twardością point i tę pierwszą parę mam do dzisiaj - nie złamała się (moje stopy nie są zbyt silne), ale ich czubek zmiękł, mogę teraz jedynie przećwiczyć w nich lekcję, bez zbyt długich pozycji en pointe. Pamiętam kolejne zajęcia i kolejne godziny spędzane z pointami, ćwiczyłam kolejno na dwóch salach. Nigdy potem już nie miałam prawdziwych lekcji na pointach z pedagogiem*, uczyłam się sama w domu, ale z ogromną ostrożnością. Każde najmniejsze zatrzymanie się w balansie do dzisiaj daje mi wiele radości...


          Być en pointe, coś wyjątkowego...


* jedynie kilka zajęć parę lat później, w czasie których po pięciu minutach przy drążku musiałam od razu ogarnąć krótką choreografię - wtedy mnie to przerażało, trudno jest tańczyć cokolwiek na pointach bez solidnych podstaw technicznych; teraz brakuje mi tamtych chwil, nie doceniałam ich wartości, choć moje techniczne braki skutecznie uniemożliwiały mi konstruktywne wykorzystanie tych godzin...

piątek, 7 sierpnia 2015

adagio


Wolno, bardzo powoli próbuję przyzwyczaić moje ciało na nowo do baletowych pas, do surowych wymogów tańca klasycznego, próbuję sprawić, by postura mojego ciała stała się pełna elegancji, siły i jednocześnie delikatności.

Nie miałam lekcji z nauczycielem od ponad roku. To bardzo dużo. Sporadyczne ćwiczenia w domu bardziej uspokajają sumienie niż pozwalają na prawdziwą naukę. Choć z tańcem klasycznym rzadko spotykam się teraz na prywatne, samotne, dyskretne tete-a-tete, to staram się ciągle wzmacniać ciało – kilka razy w tygodniu próbuję znaleźć czas na bieganie, wzmacniam mięśnie ramion, brzucha, pleców. Na myśl o pierwszej od wielu miesięcy lekcji czuję się podekscytowana i onieśmielona jak przed długo oczekiwaną randką. 

Jak wspomniałam, ostatnio rzadko spotykam się z klasyką. W tych wyjątkowych chwilach robię krótką lekcję, zatrzymuję się na dłużej przy adagio, pracuję nad rozciągnięciem, czasem tylko resztki sił poświęcam na piruety. Jeżeli na zewnątrz nie jest nazbyt gorąco, walczę też o kilka serii skoków. 

Uwielbiam, kocham, ubóstwiam adagio. Właściwie to żywię do niego także wiele negatywnych uczuć, bo adagio obnaża wszelkie moje wady – brak muzykalności, siły, rozciągnięcia, wykręcenia. A jednocześnie moje próby z adagio pozwalają na uświadomienie mi tych braków, i pośród tych rażących niedoskonałości odkrywam czasem prawdziwe piękno baletu. To piękno tkwi w bólu mięśni, w walce o melodię i zgodność ruchów nóg i gestów dłoni z melodią, piękno tkwi w sile i elegancji każdego powolnego i delikatnego ruchu. Detali piękna jest mnóstwo, można by wymieniać: od pięknych dłoni po silne stopy w pozycji pointe. W tych powolnych ruchach i gestach zespolonych z muzyką tkwi prawdziwie piękno, które czasami udaje się uchwycić tancerzom. 

Kwintesencją baletu jest piękno ruchu ludzkiego ciała: nie jest nim fenomenalne rozciągnięcie, zadziwiające przeprosty rąk czy nóg, wysokie podbicie, wątła czy też nazbyt umięśniona sylwetka. Balet jest sztuką, zatem piękno tkwi gdzie indziej. Warsztat i technika nie są celem samym sobie. Piękno ma ludzką twarz, miewa delikatne barwy, ale odcienie duszy bywają mocnymi, jaskrawymi kolorami wzburzenia. Piękno baletu jest pięknem człowieka, jego życia i jego uczuć, o ile tylko potrafi on te mieniące się odcienie przekazać tańcem, ruchem ciała, gestami, ułożeniem głowy i dłoni. 

Adagio pozwala na chwilę wyboru między możliwościami ruchów i gestów, pozwala na powolne zespolenie się z muzyką, na delikatną interpretację tego, co z pozoru wydaje się oczywiste, a dla tancerza zawsze stanowi swoiste odkrycie. Ułożenie głowy i palców u dłoni, położenie korpusu… cudowne detale tak bardzo akcentowane przy rozciągniętej w czasie pracy ciała. 

Czekam nadal na pierwszą kombinację adagio od mojego przyszłego nauczyciela. Tak, jak robiłam to kiedyś, będę później powtarzać tę choreografię w domu, szlifować niewielkie detale, pracować nad pamięcią ruchową. 

Czekam nie tylko na pierwszą lekcję, ale i na pierwsze prawdziwe zmęczenie mięśni. Czekam jednak przede wszystkim na to niezwykłe uczucie oczekiwania na kolejną lekcję, na kolejne wyzwania… Po prostu czekam na moją pierwszą od tak dawna lekcję klasyki. Na ciężką pracę nad rozciągnięciem, wykręceniem, płynnością ruchów, siłą ciała i wrażliwością na muzykę.