środa, 4 maja 2016

things my ballet teachers said #2



Moje baletowe życie ostatnio nieco się zmieniło. Moja ukochana nauczycielka jest w ciąży, lada dzień zostanie mamą… A ja uwielbiam mojego nowego nauczyciela! Jego lekcje są zupełnie inne, bardziej „męskie”. Skupiamy się na szlifowaniu techniki, wykonujemy cały klasyczny drążek, od plie po grand battements, niewiele czasu wystarcza na ćwiczenia na środku, ale nigdy go nie brak na co najmniej kilka serii skoków. Moja nauczycielka poświęciła wcześniej na drążek zaledwie część lekcji, resztę czasu wypełniały nam kombinacje na środku, niejednokrotnie nieco skomplikowane, z liczną zmianą kierunku, bardzo muzyczne i taneczne.

Uwielbiam każdą z tych lekcji! Taniec na środku sali pozwala na ekspresję, poszukiwanie okruchów wyrazu. Ale klasyczna lekcja przy drążku daje za to wiele siły i precyzji, z której można później czerpać, tańcząc na środku sali. Każdy z mych nauczycieli wiele tłumaczy, poświęca uwagę na szczegóły i zauważa każde niedociągnięcie. Nauka klasyki z nimi jest wyzwaniem, ale też wielką przyjemnością. Do tego wszystkiego warto dodać ich nieopisane poczucie humoru – bo choć są wymagający, potrafią też zażartować czy posłać do swoich uczniów ujmujący uśmiech. Oddałabym wiele, aby od jesieni mieć zajęcia z każdym z nich. Te godziny spędzone z nimi na baletowej sali są często ciężką pracą, ale zawsze cudowną inspiracją.

To na pewno dobry moment na odnotowanie uwag, które ostatnio usłyszałam przy drążku. Przede wszystkim: praca nad moim wykręceniem, nad piątą pozycją. Wykręcenie to moja pięta achillesowa, nigdy nie było co najmniej dobre. Ostatnio nieco się poprawiło, ale nadal jest fatalnie. Jak wszystko w tańcu klasycznym, także wykręcenie wymaga wielu godzin ćwiczeń. Jeżeli je wypracuję, sporo rzeczy stanie się nagle łatwiejszych, a moje linie nabiorą baletowego wdzięku. Chcę w to wierzyć, leżąc kolejną minutę w pozycji żaby…

W każdej baletowej pozycji, zwłaszcza w a’la seconde, podkręcać piętę nogi pracującej. Właściwie to ciąg dalszy pracy nad wykręceniem, ale ta wskazówka pozwala na pracę ad hoc, w konkretnym momencie. Na ogół jest jeszcze ta jedna sekunda zatrzymania (przy battement fondue, battement frappe, a nawet battement jete), aby skorygować nieco pozycję.

Proste nogi przy grand battement. Zwłaszcza przy wykonywaniu grand battement do tytułu, kiedy pokusa wysokiego wyrzucenia nogi jest silniejsza od zachowania jej prawidłowego ułożenia.


Pozycja rąk przy piruetach en dehors – możliwie stabilna pierwsza! I do tego ładne passe – tuż przy kolanie. Z kilkuletniego doświadczenia wiem, ile wysiłku wymaga porządne i estetyczne wykonanie piruetu. Prócz technicznych i wyżej wymienionych niuansów ważna jest siła całego ciała, zwłaszcza głębokich mięśni brzucha i grzbietu, do tego silne nogi i poprawne ułożenie stopy, praca głowy i wreszcie… pozbawienie ciała tego całego napięcia. Bo ciało w piruecie powinno być silne, pewne, stabilne, ale mięśnie nie mogą być napięte do granic niemożliwości. Piruet musi sprawiać wrażenie czegoś pięknego, lekkiego, pozbawionego wysiłku. Jak zresztą każde jedne baletowe pas

sobota, 20 lutego 2016

ballet life

My, dorośli uczniowie, wiele oddajemy tańcu klasycznemu. W dzień lekcji wstajemy rano wcześniej, żeby spakować wszystkie potrzebne rzeczy na zajęcia: baletki, ocieplacze, rajstopy, często także jakiś kostium, pointy. Poprzedniego wieczoru zazwyczaj wykonujemy jakąś szybką kombinację ćwiczeń wzmacniających stopy ale partię ćwiczeń rozciągających, a czasami powtarzamy jakiś krok, który wyjątkowo sprawiał nam trudność. Na zajęciach chłoniemy każde słowo naszego nauczyciela, słuchamy każdej jego rady – ale też chętnie oddajemy się pogawędkom z naszymi znajomymi zaprawionymi w baletowych bojach: w przerwie między zajęciami wymieniamy wszelakie nowinki, porady, recenzje spektakli. Już po lekcji w autobusie czy samochodzie niemalże nucimy muzykę z co ciekawszych kombinacji, w myślach powtarzamy choreografię. Wcześniej w pracy dbamy o to, aby nie zjeść zbyt wiele – z pełnym żołądkiem fatalnie wciąga się brzuch i trudno jest lekko wykonać serię skoków na środku. 

Niejednokrotnie co miesiąc skrupulatnie planujemy nasz budżet: musi wystarczyć na zajęcia, ale też co jakiś czas trzeba wymienić niezbędne nam baletowe akcesoria: baletki (przetarcia w starej parze przerodziły się właśnie w ogromne dziury), rajstopy (w czarnych są dziury, a białe nabrały niepokojących odcieni szarości), kostiumy (stare są sprane, zbyt duże, zbyt luźne). Szczęśliwi co kilka miesięcy zmieniają pointy, a też czasem kuszą nas gumy do rozciągania, balance boardy, nowe wkładki, szorty, spódniczki. Nie zawsze pociągają nas te baletowe nowinki, często cieszmy się po prostu, że stać na same zajęcia. 

Z (nie)cierpliwością znosimy ciągłe pytania znajomych o to, „czy w tym wieku można tańczyć”, „czy ćwiczymy w tych twardych butach” i mamy zdeformowane stopy. I na niektórych imprezach po północy musimy wesołemu towarzystwu prezentować szpagat. 

Nikt tak jak my nie zna tej radości, gdy nagle uda się to, co wcześniej się nie udawało. Podwójny czy potrójny piruet, idealny szpagat turecki, bezbłędne entrelacé. I te dwa słowa naszego nauczyciela, który zauważył ten progres: „bardzo dobrze”. Znamy wagę każdej baletowej pochwały, bo nieczęsto je słyszymy od naszych wymagających nauczycieli. 

Potrafimy też śmiać z naszych pomyłek, bo choć do baletu podchodzimy poważnie, to taniec jest jednak zabawą, uczy nas, jak czerpać radość z dyscypliny. Ta lekcja przydaje się nam codziennie: nic tak jak balet nie uczy, że dostaniemy tyle, na ile sobie zapracujemy. My, dorośli adepci baletu wiele mu oddajemy, ale równie wiele otrzymujemy w zamian.

niedziela, 24 stycznia 2016

czego żałuję

     Dziś mogę przyznać, że na pewno żałuję dwóch rzeczy: nie poszłam do szkoły baletowej i nigdy jako dziecko i nastolatka nie uczyłam się tańczyć. W wieku ośmiu lat podjęłam nieśmiałą próbę przekonania moich rodziców, aby zapisali mnie do bytomskiej baletówki. Potem była jeszcze fascynacja gimnastyką sportową, ale wtedy również moje marzenia nie były możliwe do zrealizowania. Musiało minąć jeszcze kilka lat, nim nastała moda na taniec i wszelakie studia wyrosły niczym grzyby po deszczu. Prócz licznych lekcji nauki tańca współczesnego, tanga, hip-hopu, jazzu i salsy pojawiła się możliwość nauki tańca klasycznego. Wspomniałam już kiedyś, że bardzo dobrze pamiętam moją pierwszą lekcję, że byłam najstarszą osobą w grupie. Regularnie zmagałam się z wątpliwościami: nie potrafię, nie nadaję się, nigdy się tego nie nauczę. Nigdy nie miałam „baletowego ciała”, wszystko raczej mi przeszkadzało niż pomagało. Nie mam też dobrej pamięci ruchowej, musiałam odbyć wiele lekcji, by tę pamięć jakoś wyćwiczyć. Nigdy nie było łatwo…

     Po tak wielu lekcjach mogę na pewno przyznać, że spotkałam kilka naprawdę zdolnych dziewczyn, które znakomicie sobie radziły, choć też dopiero zaczynały swoją przygodę z klasyką. Każda z nich już coś tańczyła – tribal, taniec brzucha, jazz czy taniec współczesny. Z zazdrością patrzyłam na ich pewność siebie, ich wyczucie muzyki i świadomość ciała, nawet wtedy, gdy nawyki z innych dyscyplin tanecznych utrudniały osiągnięcie „klasycznego efektu”.

    Tak, żałuję, że nie uczyłam się w szkole baletowej, że nie mogę teraz żyć i utrzymywać się pracując jako tancerka baletu. Moje życie potoczyłoby się wtedy zupełnie inaczej, nie poznałabym zapewne tych ludzi, którzy mnie ukształtowali, i pewnie nie patrzyłabym na balet tak, jak patrzę dzisiaj. Mimo to czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym jako ośmioletnia dziewczynka przekonała moich rodziców do tego szalonego pomysłu nauki w ogólnokształcącej szkole baletowej.

     Kiedy nieco dorosłam, moje pragnienie tańca nieco się skonkretyzowało, ale nie na tyle, by znaleźć w sobie odwagę przełamania strefy komfortu. W liceum pracowałam przy tworzeniu szkolnych przedstawień, z przyjemnością zajmując się ich choreograficzną stroną, ale to było zdecydowanie zbyt mało, by przygotować się na moje pierwsze spotkanie z klasyką.

    A jednak pewnego dnia zdecydowałam, że przełamię moją nieśmiałość, zapomnę o moim kompletnie niebaletowym ciele, że może jednak spróbuję. Spróbowałam. Nie wyobrażam sobie teraz mojego życia bez baletu, choć miewałam wiele miesięcy rozłąki z moją miłością. Nie potrafię określić, jak długo już uczę się tańca klasycznego – kolejne okresy ćwiczeń z pedagogiem przeplatane były tygodniami i miesiącami przerw. Myślę, że w ten sposób straciłam co najmniej trzy lata nauki. Zawsze jednak pamiętałam o tym, co kocham, próbowałam znaleźć chwilę na pracę nad siła stóp czy zwyczajnie na rozciąganie. Teraz na każdą lekcję czekam z radością, i cieszę się, że mam ją w poniedziałki – rozpoczęcie kolejnego tygodnia pracy nie jest aż tak bolesne, jeśli zaczyna je lekcja tańca klasycznego. Ciągle jednak marzę o większej liczbie lekcji. Mam nadzieję, że wkrótce będę częściej oczekiwać każdych kolejnych zajęć… Staram się nie myśleć nazbyt często o tym, czego żałuję. Najwyższa pora skupić się na tym, co dopiero jest przede mną.

niedziela, 20 grudnia 2015

things my ballet teacher said #1

Kilka miesięcy temu obiecałam sobie, że będę notowała sobie wszelkie uwagi i korekty, jakie podczas lekcji baletu daje mi moja nauczycielka. Postanowiłam wrócić do tego pomysłu. Mam teraz naprawdę świetną nauczycielkę, wszystkie jej rady trafiają w punkt, widzi każdy mój błąd, ale też widzi zawsze wszystko to, co mogłabym zrobić lepiej. O większości uwag staram się pamiętać i chyba nawet mi to wychodzi, bo kolejne korekty zazwyczaj dotyczą już innych rzeczy, ale mimo to sądzę, że warto wszystko notować. Nie zawsze ciało od razu zapamięta to, co wskazano na lekcji.

Lista moich wszystkich błędów byłaby zapewne okropnie długa, ale mimo to postaram się przypomnieć sobie to, co w czasie tych kilkunastu zajęć usłyszałam. 

Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi na myśl, to polecenie, aby mocniej obciągać stopy, zwłaszcza podczas fondue i wszystkich relevenats i delevoppes. Pamiętam o tym, ale moja nauczycielka wskazała, abym obciągała stopy jeszcze mocniej, tak mocno, by moje ścięgno Achillesa stało się niemalże stalowo twarde.

Następnie: półpalce podczas battments tendu. Niby sprawa tak oczywista, ale przy bardziej skomplikowanej kombinacji ze zmianą póz i ustawienia rąk i głowy nagle półpalce gdzieś znikają.

Plie między skokami. Dotychczas wydawało mi się, że o nim pamiętam, ale jednak moja pedagog miała rację: nie zawsze pilnuję mojego plie. Efekt jest taki, że po lekcji z trudem idę w stronę autobusu, a moje kolana niemalże płaczą. Chyba instynktownie uciekam czasami od tego plie, bo moje skoki są dość mocne i wysokie, przez co boję się, że wysoko skacząc nie zdążę wykonać kombinacji skoków w zgodzie z muzyką. Tu jawi się kolejne wyzwanie dla mnie: tak panować nad ciałem, żeby z płynnego plie wykonać pełną kombinację z jednoczesnym zespoleniu z akompaniamentem.

I ostatnia rada, jaka w tej chwili przychodzi mi na myśl: podczas wykonywania kombinacji na środku czasem trzeba trochę oszukiwać technikę. Kończąc przekątną piruetami pique w ustawieniu ciała do „dwójki”, mając lewą rękę w trzeciej pozycji trzeba ułożyć ją tak, aby było widać twarz. Zresztą oszukiwanie techniki przydaje się też czasem przy drążku, na przykład wtedy, gdy niedostateczne wykręcenie nóg w czasie grand battemants a’la seconde koliduje z drugą pozycją ręki. Wystarczy odrobinę zaokrąglić rękę i nieco wysunąć ją w przód.


Wreszcie ostatnia uwaga, ponadczasowa, uniwersalna, absolutna: każdym ruchem wypełniać muzykę. Czy to będzie sekwencja plie przy drążku, czy delikatne adagio na środku sali, każdy ruch i każdy gest ma stanowić wypełnienie muzyki. Taniec jest piękny, warto pracować nad techniką, ale przecież nic nie zastąpi przyjemności samego tańczenia…